sobota, 12 września 2015

Wyszłam na TARAS....

 Kiedyś, kiedy wróbelki zaćwierkały, że to będzie nasze gniazdko, a inne kruki i wrony chciały nas za to rozdziobać, taras wyglądał tak:


właściwie to nie wyglądał wcale, był w naszych głowach ... marzeniem 
Wiem, jesteśmy wariatami - Don Kichot i Dulcynea, ale dobrze nam z tym :)


 Najpierw był miejscem składowania gruzu, potem gdy otrzymał "kapelusz" składowaliśmy wszelkie odpady remontowe tudzież "przydasie"















Oj będzie taras... Wreszcie nadszedł na niego czas....
Oczywiście to była jakaś namiastka i bardziej "chciejcza" jak rzeczywista, ale każdy krok w stronę realizacji marzenia cieszył prawie jak sama realizacja.
Wariatom trzeba stopniować emocje....:)


Krawężniki wkopane, fundamenty zabezpieczone folią, zaopatrzenie materiałowe zrealizowane
                                                                                                                                -oj będzie taras!
 


Ktoś mógłby powiedzieć: Babo! to są jakieś wykopaliska i burdel z wersalką na środku...
No może i tak, ale wariaci widzą świat inaczej.... :)




"Jej wysokość płaskość zagrabana".

I pierwsza przymiarka .....


Beton zdylatowany jeszcze będzie przez parę dni podlewany, ale pięknie jest!
















Pan Majster (mistrz drugiego planu) zadecydował, że dziś jeszcze mini taras trzeba wykonać .... :)


Mówiłam!: szczęście trzeba porcjować...









Nawet rury "od-rynnowe" wkopane tak, by nawadniały roślinność - ważne, żeby zaplanować to przed ułożeniem lub w trakcie układania krawężników.
  TARAM! - wyszłam na taras........i nie wrócę więcej.......!









Jak już tak piknie zrobiło się pod nogami, to trzeba zrobić piknie nad głową ...:)- Noblesse oblige!....

Wymyśliłam sobie poszarzyć belki białym impregnatem zobaczymy co z tego wyjdzie......,
na razie zeszlifuję poprzedni, żeby wydobyć rysunek drewna.

No to dawaj, chodź!
Zaczęliśmy od kabli - bo to przecież nasz konik remontowy :)











Plątanina dla prądu i światła.
















Zanim zaczęliśmy montaż trzeba było przyciąć deski i je zabezpieczyć z obu stron. Najbardziej namęczyliśmy się przy pierwszej desce- musiała wejść pod blaszaną wykończeniówkę dachu, a ta za nic w świecie nie chciała się odchylić. Przy pomocy szpachelek śrubokrętów i innych daliśmy radę :)
Potem już szło gładko.



Gładko, aż do momentu gdy brakowało drabin...
Wtedy korzystaliśmy z uprzejmości dachu garażowego, a śruby przykręcane były prawie w powietrzu....

Momentami w użyciu były 3 drabiny, stół, stołek i dach....













Jestem dumna z mojego męża, bo to głównie jego zasługa, ciężka praca i determinacja spowodowały, że ten taras tak szybko powstał.








 Efekt jest: piknie też nad głową.















Nasza nieruchomość ma ten zaszczyt posiadania dosyć dużego, bo prawie 1 metrowego spadku, który szczególnie przy montażu podbitki dal się we znaki, a przy wytyczaniu tarasu stworzył "skarpę do zagospodarowania".


Z jednej strony taras kończy "trawa".






      Z drugiej skarpa.....












Pomysłów było wiele, nawet schody były już wkopane. Ostatecznie jednak została "leśna skarpa"

A schody, a właściwie jeden "schod" stworzone z belek (z domu) i kamulców (wydobytych przy kopaniu szamba). Cudna kompozycja.










A na koniec : Takie widoki można podziwiać z naszego tarasu













poniedziałek, 24 sierpnia 2015

INWENTARYZACJA czyli PARAPETÓWKA on line cz. 2

Jestem :), miałam wrócić zaraz...., ale wyszłam ... chyba na taras ... he, he, he
Odkąd tu mieszkamy czujemy się jak ... na wakacjach: zimowych, wiosennych i letnich - nie było jeszcze jesiennych, ale te wkrótce nastaną :).
 Rano jedziemy do pracy, a potem wracamy "do domku na prerii" i czujemy się jak na wypoczynku.... codziennie na tarasie.... nawet nie wchodzimy do domu drzwiami wejściowymi tylko przez taras... Genialna rzecz... i w końcu jest "zrobiony"....
I mój prezent parapetówkowy ma swoje miejsce... na tarasie :)

Jest jeszcze huśtawka w komplecie...., ale o tym później.
Dokończę jeszcze półroczną inwentaryzację....
KUCHNIA w pigułce.... zważywszy, że jest niewielkich rozmiarów :), taki wystarczający aneks kuchenny...







 Tak zwany SALON, jak mówi moja połowa: klubokawiarnia... ze względu na już nieaktualny kolor  ścian - oczywiście w trakcie urlopu zdążyłam popełnić szybką rewitalizację :)
 


 i teraz wygląda tak:


 Jest przede wszystkim jaśniej, jakoś świeżej, czyściej, żeby nie powiedzieć "szarzej":)...
Zmiana naprawdę korzystna, bardziej komponująca z "kuchnią". Jednak to nie wszystko, bo oczekujemy na narożnik... w kolorze?... BLUE :) no przecież że będzie szary!

GANEK, też doczekał się parapetów własnej roboty - mogę się chyba zajmować produkcją parapetów z odzysku....



















Sypialnię i łazienkę prezentowałam w poprzednich postach, a tam się nic nie zmieniło (oprócz pościeli i ręczników :))

Na koniec nasz kot Teodor, każda przyniesiona do domu rzecz musi być przetestowana w charakterze : "pościelili mi..." nawet jak się nie mieszczę, to też się zmieszczę.. - i dlaczego ja też jestem SZARY?.. :)