Wracam po 3 miesiącach wakacji... upajania się bytnością, w końcu u siebie...
i nic nie zaburzy tej sielanki, ani zimowy mróz, ani wiosenna chlapa, ani letni upał, ani jesienna słota.
Jesteśmy tym miejscem oczarowani... - oczywiście "kłód" pod nogami nie jesteśmy w stanie zobaczyć, bo po co? - one mimo, iż są to nie na długo (przychodzą następne).
Z przyzwyczajenia nie przeszkadza nam wcale...,
- że kominek daje ciepło, ale tylko wtedy gdy się w nim zapali, o ile wcześniej pociachało się drewno, a kotłownia w salonie staje się standardem
- że trzeba wstać skoro świt, bo do autobusu jest co najmniej 15 min piechotą i korzystając z komunikacji miejskiej trzeba wyprzedzić tych wszystkich co w pojedynkę, ale stadem; mechanicznymi końmi do pracy mkną "jedynką" tudziesz "dwójką".
- że błoto dookoła domu podwaja wagę butów, ma ogromne właściwości kleiste i jest go wszędzie pełno,
- że zawsze jest coś do zrobienia - niekończąca się charytatywna robota....
- że codzienne spanie na dmuchanym materacu - w oczekiwaniu na zamówione łóżko, leczy na długo z wypadów pod namiot ...
- że kartony to wspaniałe zastępstwo szafy, o ile chce się zapomnieć jakie rzeczy kiedyś były w naszym posiadaniu - to co na spodzie może nie ujrzeć światła dziennego już nigdy....
- że Biedronka wcale nie jest tak blisko...
- poranki pełne słońca; ciche gwieździste noce, dzięki którym można usłyszeć pracę własnego krwioobiegu; pełnie księżyca ukazujące, że w wiejskich ciemnościach czasem widać własną rękę...
- cisza, spokój, swoiste tempo życia
- kocyk, grzane wino i ciepło kominka...
- własna, niczym nieograniczona przestrzeń